Słońce po burzy - Robyn Carr - recenzja



Od pewnego czasu miałam problem ze znalezieniem książki, która by mnie wciągnęła bez reszty. Na szczęście wpadła mi w ręce powieść Robyn Carr „Słońce po burzy” i przepadłam.

Mel - pielęgniarka i położna, próbuję pozbierać się po tragedii, która ją spotkała, ale życie w Los Angeles i praca w wielkim szpitalu, tylko protegują samotność, żal i smutek. Pewnego dnia postanawia przeprowadzić się do małego miasteczka u podnóża gór, by znaleźć tam ciszę i spokój. Niestety nowa okolica wita ją deszczem i błotem, wymarzony domek to rudera, a lekarz, któremu ma pomaga, okazuje się zrzędliwym i niechętnym do współpracy człowiekiem. Gdy ma już zrezygnować z planów zaczęcia nowego życia w Virgin River, kobieta znajduje porzucone niemowlę oraz poznaję przystojnego barmana...

Spodobało mi się lekkie pióro Robyn Carr. Historia przez nią opowiedziana wciągnęła mnie bez reszty. Losy Mel, perypetie mieszkańców, nie tylko zdrowotne przedstawione są ciekawie i z humorem. Do tego wszystko dzieje się w malowniczo położonym małym miasteczko, gdzie wszyscy się znają i pomagają sobie, aż chciałoby się takie miejsce odwiedzić.

Książka stanowi początek Cyklu Virgin River, który liczy 22 tomy. W Polsce parę lat temu ukazało się 6 pierwszych tomów. Z okazji premiery serialu na podstawie serii Wydawnictwo HarperCollins wznowiło pierwszy tom. Mam nadzieję, że wyda kolejne, bo z chęcią sięgnęłabym po kolejne części. Na razie, gorąco polecam „Słońce po burzy” miłośnikom ciekawych, ciepłych historii.





MJ





Książka wydana przez



Komentarze