Biuro skradzionych wspomnień - Gaëlle Nohant - recenzja



„Biuro skradzionych wspomnień” Gaëlle Nohant przeczytałam dość szybko, jednak od kilku dni myślę co o niej napisać. Czytam wiele pozytywnych recenzji, a ja odebrałam tę książkę zupełnie inaczej...

Powieść opowiada o Irène i jej pracy Międzynarodowej Służbie Poszukiwawczej (obecnie Archiwa Arolsen). Stara się ona odtworzyć losy ofiar niemieckich nazistowskich obozów, rekonstruując historie zaginionych na podstawie osobistych przedmiotów. Każdy przedmiot, jak wyblakła lalka czy haftowana chusteczka, kryje w sobie nie tylko zagadkę, ale i głęboki ładunek emocjonalny, który prowadzi Irène ku zrozumieniu tragicznych losów ofiar.

Jeden z głównych zarzutów, jakie można postawić autorce, to przedstawienie Polaków w sposób stereotypowy, zwłaszcza w kontekście antysemityzmu i stosunku do Żydów w czasie II wojny światowej i współcześnie. Autorka, skupiając się na wywózkach i majątkach przejmowanych przez sąsiadów, pomija kontekst, w którym za ukrywanie Żydów w Polsce groziła kara śmierci całych rodzin, co wprowadza czytelnika w błąd. Współcześnie podkreśla jakie szkody, co prawda nie tylko u nas, ale i w całej Europie, wyrządza skrajna prawica. Smuci fakt, że jesteśmy tak postrzegani w świecie, książkę przetłumaczono na kilkanaście języków, a w planach jest jej ekranizacja. Akcja dzieje się do 2017 r., nie odnajdziemy tu nic na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego. W wywiadzie, który został przeprowadzony niedawno, też nie padło żadne pytanie o ofiary ze Strefy Gazy.

Podsumowując: książka porusza temat zbiorowej pamięci Europy, ukazując zarówno mroczne, jak i piękne oblicze ludzkości. Zmusza do refleksji na temat nie tylko przeszłości, ale i teraźniejszości. Historia powinna być naszą nauczycielką, ale czy tak jest?






K.K.








Książka wydana przez







Komentarze